Na początku pierwszy krok

25 listopada 2010

Żeby wyruszyć w drogę trzeba zacząć od pierwszego kroku. Inaczej się nie da. Chociaż uwierzę, że ktoś uznaje, że ma skrzydła i krok pierwszy może pominąć. Sam taki byłem i spotkałem takich wielu.

Pierwszy krok wychodzenia z alkoholizmu nie może być inny. Trzeba uznać, że picie alkoholu jest szkodliwe, nie przynosi i już nigdy nie przyniesie, żadnego pożytku we własnym życiu i życiu otoczenia, najbliższych zwłaszcza. Ale to nie koniec. Porażka alkoholowa nie polega jedynie na tym, że pije się bez umiaru, wtedy, kiedy się pić nie chce, a zwłaszcza, jak nie może. Porażka alkoholowa polega również na tym, że tak bardzo zatraciło się w uzależnieniu, że nic innego nie ma już znaczenia. Im szybciej się to zrozumie, tym mniejsza degrengolada w alkoholowym upodleniu. Żeby być upodlonym przez nałóg, wcale nie trzeba stać się ludzkim śmieciem. Ale ludzkie śmieci, by się nimi stać, musiały spełnić podstawowy warunek – pić alkohol. Nie ma znaczenia, czy butelka kosztuje 50zł, czy 5. Potrzebny jest alkohol, a nie jego rodzaj.

Przyznanie się do alkoholowej porażki nie jest łatwe, ale faktycznie przynosi ulgę. Przede wszystkim należy zrozumieć, że alkoholizm jest chorobą, a nie cechą charakteru. Żaden alkoholik nie doprowadził się do tego, do czego się doprowadził, bo taką miał wolę. Żaden alkoholik nie ma słabej woli. Alkoholicy mają odebraną wolę. Dlatego ponieśli porażkę i przestali kontrolować swoje życie. Przyznanie się do tego stanu rzeczy może przywrócić zdrowy rozsądek i normalne życie. Nie musi, ale może. Większość alkoholików umiera z powodu nadużywania alkoholu. Giną w wypadkach, pobiciach, z wychłodzenia, dusza się wymiocinami, mają wylewy do mózgu, zawały, a nawet banalne złamania, które doprowadzają do zgonu wycieńczony organizm. A to tylko niewielka część przyczyn zejścia. Wina zawsze leży w braku umiaru, w uzależnieniu. Dlatego mówi się, że alkoholizm jest chorobą śmiertelną.

Czasami alkoholicy przytomnieją. Chcą wyrwać się nałogu. Często na początku uważają, że mogą stawiać warunki. Niby komu? Ale stawiają. Powoli, jeżeli zachowują życie, dojrzewają do przyjęcia warunków leczenia. Niezwykłą rzadkością są alkoholicy, którzy za pierwszym razem „zaskoczą” i już nigdy nie wrócą do nałogu. Nie dodaje im to splendoru. Prawdopodobnie doprowadzili się już do takiego stanu, pijąc alkohol i przez to pogrążając się w nałogu, że nie mają już innego wyjścia. U takich podstawową motywacją jest demolka organizmu. Motywacją bywa również demolka umysłowa. Jedni i drudzy zdają sobie sprawę co zrobi z nimi następna degustacja alkoholu. Jednak większość ma za sobą ogrom nieudanych prób i dopiero to skłania ich do konkretnych działań.

Podstawowym warunkiem leczenia, a w konsekwencji wyzdrowienia z alkoholizmu, jest absolutna abstynencja od alkoholu. Nie ma takiego alkoholika, który wrócił do normalnego picia. A próbowało tysiące. Tak więc abstynencja jest rodzajem dojrzałości do leczenia. Bez niej nie ma co próbować, strata czasu. Nie tylko własnego przecież, ale i leczących. Tymczasem są inni, którzy tego czasu mogą nie marnować. Im są potrzebni leczący. Ci, którzy mają zamiar udawać, lepiej niech wracają do swoich stałych nawyków i nie zawracają nikomu zbędnie głowy.

W procesie wychodzenia z nałogu przeszkoda leży nie tylko w samym alkoholiku. Często leży ona w jego otoczeniu. Np., w pracy, są ludzie, którym zależy by alkoholik pił. Taki pijak może być kozłem ofiarnym każdego nieudacznika, sprytniejszego tylko dlatego, że doniósł. Gorzej, jak na pijaństwie alkoholika zależy jego rodzinie. Pijakiem w domu można wszystko wytłumaczyć, każde niepowodzenia i nieudacznictwo. Tu jest naprawdę ogromne pole do popisu dla współuzależnionych, którzy już bez pijanego osobnika nie potrafią funkcjonować. Z pijanym też, ale wtedy jest na kogo zwalić winę.

Innym rodzajem draństwa, na jakie może trafić alkoholik, to inny alkoholik, który może i przestał pić, ale na pewno nie zaczął się leczyć. To zasadnicza różnica. Alkoholik nigdy nie planował, że się uzależni. A jak już zdawał sobie sprawę z tego, nawet jeszcze się nie przyznając, wcale go to nie uszczęśliwiało. Alkoholicy, zanim staną się alkoholikami są ludźmi o skłonności do uzależnienia. Nikt nie ma pojęcia na czym ta skłonność polega i z czego się bierze, choć głoszone są różne teorie, głównie jednak na potrzeby rynku farmakologicznego lub samych koncernów produkujących alkohol. Alkoholik jest więc człowiekiem o pewnej konstrukcji, że tak to nazwę, która musi zostać naprawiona. W niej siedzi jakaś osobista skaza, którą trzeba odkryć, nazwać i uzdrowić. Sama abstynencja nie prowadzi do tak daleko idącego procesu. Proces ten jednak jest wart zachodu, prowadzi do wolności. Tam wszystko jest normalne i nie trzeba podejmować niechcianych wyzwań. Żyje się będąc sobą i nie będąc tym w żaden sposób skrępowanym. Dochodzi się do takiego stanu, w którym posiada się wszystko co potrzebne do takiego normalnego życia. I, przede wszystkim, potrafi się tak żyć.

Jednak ci, którzy uważają to za bezsensowne banialuki staną na drodze każdemu, kto zechce do tego dojść. To chyba najgorszy sort ludzi, z jakim do tej pory miałem do czynienia. Zachowują się niczym sprawdzający bilety przed rzuceniem koła ratunkowego tonącej osobie i uważają to za powód do dumy. Tolerowanie takich ludzi, jest przykładaniem do ręki do ich zachowań. Alkoholicy, którzy wyciągają rękę po pomoc są (najprawdopodobniej) w najgorszym stanie ducha jaki mógł im się przytrafić. Są łatwą ofiarą ludzkich hien, które żerują na ich padlinie. Alkoholicy, którzy sięgnęli swojego dna chwycą się wszystkiego co odpowie na ich zawołanie. Alkoholicy, którzy uwolnili się z własnych kajdan nałogu są im winni opieki. Takiej opieki, która również będzie ochronną dla potrzebujących. Przecież sami są zdrowi tylko dlatego, że takiej opieki doznali.